W Taipei słońce wschodzi teraz o 5.30, więc docierając do Peace Park o 6-tej zastaliśmy jedynie resztki ćwiczących i futrzaste wiewiórki uwijające się wśród drzew. Mieliśmy jednak szczęście, gdyż intensywny trening bagua zhang i formy modliszki kończył ktoś, od kogoś z pewnością moglibyśmy się wiele nauczyć – dowód na filmie. Niestety skończyło się na uśmiechu i wzajemnym pozdrowieniu, gdyż śpieszyliśmy na dworzec na spotkanie z grupą francuską, która o świcie wylądowała na lotnisku Taoyuan.
Od 11-tej do 15-tej, przemierzyliśmy całą wyspę od północnego do południowego cypla, oglądając za oknem kalejdoskop wszelkich możliwych pejzaży, od pól ryżowych, poprzez skaliste wybrzeże oceanu, po strome stoki gór, i to wszystko przy ciągle zmiennej pogodzie przechodzącego właśnie ogona tajfunu, niosącego ze sobą ulewne deszcze naprzemian z przebłyskami słońca i błękitnego nieba. Zaś wewnątrz wagonu mieliśmy również szereg atrakcji, jak wygodne, obrotowe o 360 stopni fotele, psa niesionego w różowym plecaku, który drapał spód nosidła, skamląc dziko, dwa obento, na szczęcie ostatnie vege.
Na stacji w Luye czekał na nas komitet powitalny z mistrzem Su i transparentem w języku francuskim, którego rodowici Francuzi nie mogli pojąć, a który w tłumaczeniu na polski brzmiał mniej więcej tak:” Witamy w bramach francuskich z tai-chi”. Okazało się później, że słowa „stowarzyszenie” i „brama” po chińsku mają podobne korzenie, czego googlowski tłumacz nie wyłapał 🙂
A co było dalej zobaczycie już na filmie …